Strona Piotra Szymanika

Strona w 100% o trociach i łososiach

 

  Rega 2002  

 

W końcu jedziemy na trocie! Wcześniej z różnych przyczyn nie mogliśmy wyjechać. Nad Regą zjawiamy się późnym popołudniem 28 lutego. Sprawdzamy tylko stan wody w Trzebiatowie, bo wg informacji na stronie IMGW alarm tego dnia był przekroczony o 55 cm. Jest kiepsko, Rega to jedno wielkie jezioro. Jedziemy do Mrzeżyna gdzie mamy nocleg, jutro zaczynamy łowy.

 

Dzień pierwszy

Łowimy powyżej Mrzeżyna, do ok. 3 kilometra wg oznaczeń na wale, bo wyżej nawet śpiochy nie pomagają. Woda od wczoraj jeszcze wzrosła o jakieś 15 cm. Do godziny 15 na dwudziestu może dwudziestu pięciu wędkarzy nikt nie miał brania. Pogoda początkowo kaprysiła trochę deszczu i śniegu, ale popołudniu piękne słońce. Postanawiamy jechać na "dogrywkę" (tzw. krótkie ok. dwugodzinne łowy) na  prostkę przed mostem w Mrzeżynie. Przez dwie godziny mieliśmy dwa delikatne brania na lekkie wahadłówki, chociaż ja swojego do końca nie byłem pewien. Być może poprawa pogody na słoneczną spowodowała, że coś zaczęło sie ruszać, a może zbliżający się wieczór?  Kończymy łowienie z mocnym postanowieniem, że jutro musi coś paść.

 

 

Prostka z "dogrywki"

 

Dzień drugi

Znowu łowimy powyżej Mrzeżyna. Rano lekki mróz, ale słońce ostro grzeje. Po obmarzniętych brzegach widać, że woda w nocy zaczęła spadać. Idziemy w górę rzeki obławiając dostępne miejsca. Po kilkuset metrach na jednej z prostek tato ma branie na srebrno-czarnego woblera. Piękny srebrniaczek 38 cm po szybkim holu wraca do wody. Wziął na srebrno-czrnego woblera własnej roboty o długości 8cm. Idziemy dalej. Tato gdzieś mi ucieka, więc przez dłuższą chwile łowię sam. Kiedy go doganiam, gdzieś powyżej drugiego kilometra, mówi mi, że przed chwilą miał sporą trotkę, ale ta zapięta tylko za jeden hak (rozgięty) spięła się po 15 sekundach. Łowił na tego samego woblera. Wymienił kotwiczkę na większą z nadzieją, że może coś jeszcze dzisiaj weźmie. Przesuwamy się 50 metrów w górę na zakręt, z którego przed chwilą zszedł jakiś wędkarz. Stajemy obok siebie i rzucamy woblerami pod drugi brzeg. Kiedy mój wobler jest kilka metrów ode mnie podnoszę wędkę do góry aby wobler nie wszedł mi w zielska. Spoglądam na niego i w tym samym momencie widzę jak za nim ustawia się spora ryba. W chwili gdy czuję opór zacinam. Trotka na krótkiej żyłce stawia nawet całkiem niezły opór cały czas młynkując, ale wszystko szczęśliwie kończy się wyślizgiem na brzeg. Jest to samica kelt i ma 60 cm. Złowiłem ją na srebrno-złoto-czarnego woblera o długości 7,5 cm. Jest godzina 10'15, a mamy już trzecie branie od 8'00.  Chwalę się w sms-sie moim sukcesem koledze Arturowi, który jutro przyjeżdża nad Regę. Odpowiedź z gratulacjami jest natychmiastowa. Idziemy jeszcze trochę w górę rzeki mniej więcej do tego samego miejsca gdzie wczoraj doszliśmy, ale nadal duża woda nie pozwala na wyższych odcinkach łowić. Postanawiamy wracać i obłowić jeszcze kilka miejsc. Spotkani po drodze wędkarze mówią, że nadal nikt nie miał nawet brania. Dziwne, a my trzy w tym dwie wyjęte ryby. Podczas ostatnich rzutów o mało nie dochodzi do tragedii. Gdy próbujemy odczepić zaczepiony przez tatę wobler, nagle do wody zsuwa się szczytówka wędki, a głębokość w tym miejscu 2 metry. Zaczepiamy drugim spinningiem o przelotki szczytówki i jakoś się udaje uratować kij. Szczęśliwy wobler, który zaliczył dziś dwa brania, też zostaje uratowany. Robimy mojej trotce dwa zdjęcia przy samochodzie i jedziemy na obiad. Popołudniu planujemy "dogrywkę" na prostce w Mrzeżynie.

 

 

Moja 60-tka

 

 

Dzień drugi - "dogrywka"

Wracamy nad wodę po godzinie 15 na prostkę z wczorajszej "dogrywki". Przytopione wczoraj brzegi dziś są suche. Kiedy podchodzę do wody rozlega się dźwięk komórki. Dostałem sms-a (o godzinie 15'40) od Artura o treści "Dziś alarm na Redze przekroczony o 67 cm. Było jeszcze coś?". Odpisałem, że nic więcej ciekawego się już nie wydarzyło. Podchodzimy 100 m na początek prostki i zaczynamy dokładne czesanie. Może któraś z wczorajszych trotek się skusi. Po pewnym czasie mijam tatę i staję 15 m poniżej niego. Zmieniam woblera to na wahadłówki, to na obrotówki, ale bez efektu. Jest może kwadrans po 16 gdy słyszę "jest!". Szybko zwijam żyłkę i podchodzę do taty. Widzę przy brzegu kotłującą się rybę. Rozkładam osękę i gdy ryba jest przy brzegu szybki ruchem wyciągam ją na ląd. Okazało się że ostrze haka prześlizgnęło się po ciele troci nie przebijając go. Na szczęście łańcuszek od zatyczki grotu osęki zaczepił się za pokrywę skrzelową. Robimy kilka fotek (trzy poniżej). Następnie piszę Arturowi sms o treści "sprostowanie: tato złowił 71cm".

 

 

 

 

Wracamy do łowienia. Tato wraca kilka metrów w górę i obławia ponownie to samo miejsce, a ja pozostaję na swoim. Łowię na obrotówkę, którą mogę daleko rzucić i wolno poprowadzić w poprzek rzeki przy dnie. Mija około pół godziny od złowienia troci gdy znowu słyszę "jest!". Tym razem jest to mały srebrniaczek 41 cm, który po fotce dla porównania z  70-tką wraca do wody, bo mamy przecież dzisiaj już dwie fajne ryby, a rezerwa na większą musi zostać. Piszę do Artura kolejnego sms-a o treści "sprostowanie nr 2: tato ma 41cm".

 

 

41 cm i 71 cm  

 

Łowimy dalej. Tato wchodzi na moje stanowisko, a ja schodzę 15 m w dół na następne. Zakładam woblera bo jednak biorą dziś na woblery. Jest godzina 17'23. Znowu dźwięk komórki. Dostałem odpowiedź "Właśnie skończyłem  zebranie klubu. Tata z kompletem - super. Tam w Mrzeżynie są moi koledzy ze Szlichtyngowy. Nadal łowicie na woblery". Jest 17'25 i po raz trzeci słyszę "jest!". Branie znowu nastąpiło gdzieś naprzeciwko mnie. Szybko ściągam woblera ale ten grzęźnie w zawadzie pod brzegiem wiec rzucam kij na trawę i biegnę z pomocą. Kij taty wygięty po rękojeść, ale ryba potulnie jak baranek idzie w nasza stronę i staje pod burtą brzegową pod samą szczytówka gdzie głębokość wody wynosi około 3 metry. Wygląda to na sporo większą sztukę. Korzystając z sytuacji, że walka się trochę przedłuża, robię dwie fotki z holu, a następnie idę odczepić woblera na wypadek gdyby rybie zachciało się popłynąć do Bałtyku. Gdy wracam ryba dalej stoi w miejscu. Piszę więc sms-a do Artura o treści: "tato holuje jakieś bydle". Na próby dźwignięcia ryby do góry ona reaguje za każdym razem kilkumetrowym powolnym odjazdem w dół lub na środek rzeki. Kolejna prób kończy się odjazdem w górę rzeki i zaplątaniem żyłki w przybrzeżne zielska. Wchodzę do wody i delikatnie zrywam roślinność z żyłki. Operacja się powiodła ryba spokojnie wróciła pod nogi taty. Stoję obok taty z rozłożoną osęką w dłoni i nasłuchuję przeraźliwego jęku żyłki i trzeszczenia korka rękojeści. Po 15 minutach stania w miejscu sytuacja robi się powoli nerwowa bo nadal nie wiemy co dokładnie mamy. Postanawiamy za wszelką cenę rybę podciągnąć do powierzchni aby zobaczyć co tam wisi. I prawie się udaje. Metr pod lustrem wody widzimy błysk wielkiego cielska troci, a może łososia!?  Oceniamy ją na 90 może 100 cm i taką też treść wysyłam sms-em do Artura. Ryba powoli okazuje oznaki zmęczenia bo robi się trochę nerwowa, ale daje się kontrolować w promieniu kilku metrów. W końcu przewija się pod powierzchnią, a jej ogromny ogon pozostawia potężny wir na wodzie. Kolejne podciągnięcie ryby i już lekko się wykłada na bok. Uzgadniamy, że następne przyciągnięcie ryby do powierzchni musi zakończyć się skutecznym lądowaniem, bo żyłka o średnicy 0,28 mm i 8 kg wytrzymałości może w końcu pęknąć. Sam też się obawiałem czy węzeł, który mu zawiązałem wytrzyma te trudy walki. Tato unosi wędkę wysoko do góry i cofa się do tyłu. Ryba powoli się wynurza i ukazuje swój grzbiet. Podchodzę na skraj brzegu i wyczekuję odpowiedniego momentu kiedy będę mógł zahaczyć rybę hakiem. Mam ją. Szybki ruch ręki wbija ostrze osęki w brzuch ryby i w iście sprinterskim skoku wybiegam z nią z wody daleko od brzegu. Ogarnia nas szał radości. Troć ma 107 cm długości i około 10-11 kg. Walka, a raczej wyciąganie pełnego wiadra ze studni trwało 25 minut. Sprawdzamy woblera jak jest zapięty i stwierdzamy że nie miała szans, bo była zapięta na pięciu hakach. Dzwonię do Artura i zdaję mu całą relację. On też kolegom z klubu przekazywał relacje na żywo. Pasywna walka była dla troci zgubna. Sprzęt, którym tato dysponował (Cormoran Powergrip 2,7m, 10-30g i żyłka 0,28 mm i 8 kg) nie byłby dla niej żadną przeszkodą gdyby się uparła popłynąć do morza. Z drugiej strony być może właśnie delikatność tego sprzętu sprawiła, że troć nie poczuła zbyt silnego oporu i nie wywołało to u niej panicznej ucieczki. Podobne sytuacje zaobserwowaliśmy u dużych pstrągów. Po prostu z dużą rybą nic na siłę. Jednak prawdziwym zwycięzcą tego pojedynku ogłosiliśmy woblera, który skusił tego dnia pięć troci do brania. Nadaliśmy mu miano "magicznego woblera". Wieczorem elektroniczna waga w sklepie wskazała 10,30 kg. Poniżej fotki tej troci. 

Sprostowanie

A jednak ta nasza wielka troć okazała się samicą łososia. Dopiero wnikliwa analiza zrobionych zdjęć pozwoliła nam stwierdzić, że to łosoś. Zmylił nas kształt płetwy ogonowej, która po tarle była dość mocno starta i upodobniła się do płetwy troci (brak wcięcia). Dopiero pewne cechy różniące głowy troci i łososia wskazały na łososia.

 

  Stoi pod kijem i ani drgnie

 

 

Padli zmęczeni na ziemię

 

Niezła rybka

 

Magiczny wobler

 

Poniżej zdjęcia następnego dnia rano. Bez komentarza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień trzeci  

Wypoczęci po wczorajszych emocjach nad wodą zjawiamy się dopiero o 15'15. Oczywiście z braku czasu jedziemy na nasza prostkę. Po nocnym sztormie woda w rzece przybrała o jakieś 20 cm. Obławiamy metr po metrze ale bez skutku. Sto metrów robimy prawie dwie godziny. Koniec prostki i nic. Mówię do taty, że zrobię  pewien "magiczny manewr", który sprawdził się już dwa razy. Ustawiam się poniżej niego i napędzam mu ryby błystką obrotową. I nagle, "jest!". Srebrna torpeda wyskakuje z wody w powietrze. Po zaciekłej, pełnej zrywów walce srebrniak ląduje na brzegu. Ma tylko 51 cm ale ile radości. Jest 17'25 kończymy łowienie.

 

Srebrniaczek 51 cm.

 

 

Dzień czwarty - ostatni  

Łowimy od rana na naszej prostce. Schemat ten sam: woblerem metr po metrze. Bez brań. Idziemy zobaczyć koło mostu, ale tam jest szeroko, płytko i bez brań. Wracamy na prostkę i tam tato łowi ostatnią rybę wyjazdu, pięknego okonia 38 cm (być może był na brązowy medal). Jest południe wracamy do domu.

 

Morski okoń

 

Przed mostem w Mrzeżynie

 

 << Powrót

P.Szymanik@poczta.fm  lub tel. 605-469-801 lub SMS
© Szymanik 2000 - 2003